a może spacerek?
24 kwietnia 2006, 11:27
rocznik aniolka ma 18-stki w tym roku. zatem latamy od imprezy do imprezy. i za kazdym razem zapowiada sie fajnie, a wychodzi jak zwykle -_-" w piatek bylismy na 18 natalki na jakiejs wiosze (mrowiny, ktos slyszal o?). zapowiadalo sie fajnie, towarzystwo alternatywne, muzyka alternatywna, duzo papu, autobus do domu o 6:30 rano... ale natalka robila urodziny z kolezanka. a kolezanka miala znajomych daleko od alternatywy. i muzyka zmienila sie tez na daleka od alternatywy. i ogolnie, jak to pidzama spiewa - "centrum hujozy".
no ale od poczatku. przybylismy, zobaczylismy i siedlismy z ekipa na schodkach, bo jak zwykle bylismy pierwsi. i w ogole aniolek mnie wrobil. kolezanki przyniolsy jakies rozowe cos do picia. az sie swiecilo. i pachnialo jak oranzada z alkoholem. na pytanie "co to?" uslyszalam "pij". no dobrze, skoro nalaly i mi to pijemy. calkiem dobre, tylko troche sie cieplo zrobilo w srodku. a aniolek rzekl z duma, ze "wlasnie masz swoja pierwsza wodke na koncie" noszszsz... i tyle, moje "nigdy w zyciu nie tkne wodki" poszlo sie kochac. chcuialam takze zaznaczyc, ze martini jest niedobre. niewazne ile kosztuje i jaka ma renome.
tanczyc, w sumie nic nie tanczylismy. sebo za to tanczyl. czego osobiscie nigdy bym sie po nim nie spodziewala. i to z dziewczyna. i to do disco polo. szacuneczek :P no jesli chodzi o pogo to oszem, aniolek sie poprodukowal troche z wujkiem pogo (wuuujkuuu! odezwij sie kiedys, musimy tak na serio sie spotkac i pogadac). ci dwaj w akcji to masakra. nie wiadomo czy podziwiac, czy sie chowac zeby jakims lokciem nie dostac (zwlaszcza kiedy sie piwa jeszcze pilnuje).
czesc naszej ekipy ze wzgledu na zwale postanowila sie ewakuowac o 23, ale my zostalismy w nadziei, ze bedzie lepiej. no niestety, kula zaczela sie tworzyc coraz wieksza i pojawil sie problem. ostatni autobus odjechal, a do rana ciezko by bylo wytrwac. zapadla zatem decyzja, zeby pojsc do domu z buta. to poszlismy, jako ze tanczenie do disco polo to nie to co lubimy najbardziej...
tych 14 km czy moze to bylo 16, pokonalismy w 2,5 godziny. zwiedzilismy wszystkie wioski po drodze, przepizgalo nas na otwartych przestrzeniach, kazde z nas (bo szlismy w trojke, aniolek, sebo i ja) mialo swoj wlasny postoj na siku, a wszysdcy razem krotka przerwe na laweczce na przystanku w polowie drogi. to akurat nie byl najlepszy pomysl, bo od razu nam sie wlaczylo spanie (sebo zasnal z otwartymi oczami), a potem ruszyc i sie rozpedzic tez bylo ciezko. ale swiatla upragnionego osiedla zawiszow w swidnicy dodaly mi powera hehe :) mi, bo aniolek ma dlugie nogi, a sebo sie tak wkrecil, ze wciaz szedl jakies 50 metrow przed nami, ginac w mroku. w ogole n tej bani dokonal jakze spektakularnego i bohaterskiego czynu. rzucil palenie w sensie doslownym. wyciagnal wszystkie fajki z paczki, zlamal i rozrzucil niczym konfetti. zastanawiam sie czy juz zaluje tego desperackiego kroku :)
soboty nie za bardzo pamietam.. nie dlatego ze mialam kaca, bo nie mialam, ale dlatego ze bylam tak polamana po tym "spacerku" (aniolek chyba nawet bardaziej ode mnie), ze duzo spalam, a jak nie spalam to nie kontaktowalam do konca. ale dzisiaj juz w miare zyje :)
a tak z innej beczki... nie ogladajcie filmu "marebito". no chyba, ze ktos twierdzi, ze zrozumie, to wtedy prosze bardzo. moze mnie wtedy oswieci. bo ja jestem jednoosmiomozgiem i nie znam sie na japoncach.
Dodaj komentarz