grunt to miec wiare...
29 sierpnia 2005, 19:18
pod sama scena... quka przymknal oczy i spiewal "jeszcze, jeszcze", a On wzial mnie i pocalowal... tak mocno, tak z glebi serca... bylismy sami na swiecie, tacy szczesliwi ze to az nieprzyzwoite...
spalam w Jego ramionach na dworcu w wolowie... w pociagu... i czulam sie taka bezpieczna, taka spokojna... wystarczyl mi Jego dotyk, zeby wiedziec ze nic mi sie nie stanie... ze On jest tu, czuwa nade mna...
zebralismy ponad wiadro sliwek. wszystkie sie nie nadawaly.
autobus jak nigdy przyjechal za wczesnie. ale jednak sa jeszcze dobrzy ludzie na tym swiecie, ktorzy zabieraja stopowiczow.
i przyszlam do Niego w nocy mimo ze prosil... potrzeba ucalowania Go na dobranoc spowodowala lawine wypadkow.... zle Mu. mi zle, ze Jemu zle. bardzo bym chciala wszystko naprawic. byc przy Nim dzien i noc, trzymac Go za reke i zapewniac, ze wszystko sie ulozy, ze razem sobie poradzimy... i nigdy juz nie uslyszec, ze "smieci sie wyrzuca"...
wierzę, że się ułoży...
takie uczucie nie może skończyć się tak od razu... po prostu... bez żadnej większej przyczyny... faktycznie, nawet mała sprawa ma czasem wagę złota, ale wierzę, że w Twoim wypadku ta mała sprawa, która Wam tak ciąży przybierze wagę piórka i w końcu się ulotni ^^
wierzę, bo w końcu sama napisałaś w tytule, że grunt to mieć wiarę ;)
pozdrawiam i *przyyytulam*
Dodaj komentarz