20 września 2005, 14:02
czlowiek z natury pragnie rzadzic innymi, chce czuc sie panem no i przede wszystkim dazy do wlasnych korzysci... a juz najwyrazniej zwlaszcza politycy. chyba zaden z nich juz nie pamieta, ze slowo "minister" oznacza "sluga"...
nie chce mi sie isc na wybory do parlamentu. pierwszy raz mam prawo do glosowania, ale nie chce mi sie. wiem, ze ktokolwiek nie stanalby na czele rzadu, predzej czy pozniej zacznie wszystki pieprzyc a ludzie beda narzekac. wiec po co?
abstrahujac od mojej anarchistycznej natury, po prostu nie widze sensu.
wybory prezydenckie juz budza we mnie wiecej emocji... z jednej strony czuje, ze to takie tradycyjne "obiecanki cacanki", o ktorych sie zapomina zaraz po objeciu urzedu. a z drugiej strony mysle, ze "a nuz znalazl sie ktos komu naprawde zalezy na ludziach"...
ludzie w dzisiejszych czasach sa tak odczlowieczeni, ze anarchia nie ma prawa bytu... nastalby predzej totalny chaos (i prosze pamietac, ze to sa dwie absolutnie rozne rzeczy!). kierowanie sie prawem boskim wg wlasnego sumienia, i zadnym innym w dzisiejszych czasach juz raczej nie przejdzie.
wiec moze juz lepiej oddac swoj glos i przyczynic sie do zwyciestwa tego "najmniej zlego ze zlych"? tego jeszcze nie wiem...
wiem za to co sie bedzie dzialo w domu, jak nie pojde na wybory...
"to twoj patriotyczny obowiazek"
"w twoich rekach leza losy naszego kraju"
"skoro masz mozliwosc decydowania to decyduj"
"zapomnij o tych wszystkich anarchistycznych bzdurach ktore nawciskal ci do glowy dlugi i wykarz sie obywatelska postawa"
"nie po to tyle walczylismy z komunizmem i zapewnilismy demokratyczne wybory, zebys teraz nie chodzila glosowac"
pojade sobie gdzies na weekend. poza moj okreg wyborczy.